Rozdział 2


Ten chłopak dziwnie na nią patrzył, jej zdaniem oczywiście. Tak, jak jeszcze żaden. Zamiast niechęci i zdziwienia widziała… zainteresowanie? Aż zamrugała oczami z wrażenia. W ten sposób chłopcy patrzyli się na dziewczynę jej kuzyna, Cora tak patrzyła na Ulyssesa. Ale na nią? Nikt. Pokręciła głową i ruszyła do swojego ulubionego miejsca w tym ponurym budynku - biblioteki. Ułożyła się wygodnie przy swoim biurku, koło okna z widokiem na padok i lasy. Rozłożyła księgi i wzięła pierwszą z brzegu. Na jej grubej, skórzanej okładce wypalone było “Agniborg”, panieńskie nazwisko jej zmarłej matki, nazwisko jej kuzyna. I już nic innego jej nie interesowało, żaden nowy Włoch.
Wodziła wzrokiem po pergaminowych stronach i z zapałem chłonęła wszystkie treści. Jej korzenie i w ogóle rodzina były jednym z ciekawszych jej zdaniem tematów. Cała familia Agniborg to pierwsza, Norweska, obdarzona grupa ludzi, a jej matka i wuj urodzili się w pierwszej linii, więc mieli najpotężniejsze moce, tak jak Lyss teraz. Dlatego Cora nie pozwalała mu czarować za dużo, bo wiedziała, że jest bardzo potężny i jeszcze mogłaby przegrać któryś z tych głupich pojedynków, jakie sobie organizowali.
Sybille ułożyła dłonie na papierze i wyszeptała exhibere. Pojawiło się przed nią stare drzewo genealogiczne i twarze jej przodków. Uwielbiała to zaklęcie, podczas pracy nie raz jej pomogło. Młodsze i starsze osoby przewijały się jakby przesuwała palcem po ekranie dotykowego telefonu. Jedni się uśmiechali, inni patrzyli na nią z gniewem w oczach, a jeszcze inni dziwili się, że tak młoda osoba ich ogląda. I tylko buzia ostatniej kobiety wyrażała smutek, miłość i oddanie, to do niej Bille była tak podobna. Cała rodzina miała ten sam typ urody, ale one wyglądały niczym bliźniaczki. Tylko dzięki fryzurze dało się je rozróżnić, bo pani na obrazie miała włosy krótsze, cięte na dłuższego pazia. W jej uśmiechu widać było troskę, a wielkie oczy przyglądały się Sybille ciekawie. Napis pod spodem głosił: Theresa Elizabeth Florence Agniborg. Jej kochana mama... Dziewczyna czule pogłaskała stronę. Nie pamiętała matki zbyt dobrze, ale to wcale nie przeszkadzało jej w tęsknocie za tym subtelnym uśmiechem, za delikatnymi, ciepłymi dłońmi i zapachem konwaliowych perfum.
Sybille powróciła do założyciela rodu i wyskrobała stalówką bez atramentu na kartce: Jak odkryłeś te moce? Mężczyzna tylko wzruszył ramionami i pokręcił głową na znak, że nie może jej powiedzieć. No tak, byłoby zbyt prosto. Wyciągnął zza brzegu marynarki gruby notes i coś zanotował, a na pustej stronicy opasłego tomu pojawiło się hasło: Zajrzyj w przyszłość, a będzie ci łatwiej zrozumieć co działo się kiedyś. Middleton gorzko się zaśmiała. Dobre sobie, kiedy ona właśnie próbuje dowiedzieć się dlaczego, siwy starzec z długą brodą radzi jej skorzystać z rady kogoś w rodzaju wyroczni delfickiej. On spostrzegł jej reakcję i przyłożył koniuszek gęsiego pióra do strony swojego zeszytu. Znowu mówił zagadkami. Dusza jest rozdarta pomiędzy czasoprzestrzenią, jedna jej część jest w Tobie teraz, druga w moich czasach, a trzecia w czasach, kiedy nikt nie boi się zabrudzić czystej krwi, a ludzie boją się czarów bardziej, niż wtedy, kiedy palili za nie na stosach. Sybille Lucrezio Nino, spójrz wgłąb siebie, odkryj co działo się w Twojej rodzinie, a po drodze znajdziesz odpowiedź na to proste pytanie. A teraz życz mi miłego popołudnia, bo wybieram się z Twoją praciotką na herbatę. Kto by pomyślał, że oni sobie tam tak wszyscy razem żyją i nawet chodzą na popołudniową herbatę... Iście angielski zwyczaj. To mama Bille, która go uwielbiała, musiała ich go nauczyć.
Blondynka przekartkowała książkę i teraz zamiast twarzy przodków oglądała magiczne bitwy z udziałem swojej rodziny. Z jednej strony straszyły, z drugiej zachwycały. To jak śmiertelnicy potrafili panować nad ogniem i jakie ten żywioł niósł za sobą żniwo. Latały iskry, buchały płomienie, ludzie ginęli, nie jeden wyzionął tam ducha. Magia była piękna, ale niektórzy wykorzystywali ją do złych celów. Bille bała się, kiedy oglądała jak ogień topił ich skórę, a zaklęcia rozdzierały ich na pół, ale nie przerywała exhibere, bo zawsze można pominąć jakiś istotny szczegół czytając. Przybliżyła obraz w momencie, gdy jakiś rosły klon Ulyssesa ryknął fellare, a młoda kobieta wygięła się w łuk, wrzasnęła z bólu, z jej ciała wypadł ciemny cień, niczym dusza. Sybille cicho krzyknęła i  z jej oczu poleciały łzy, mocząc papier.
Przerzuciła kolejne strony i teraz oglądała przysięgę. Osiemnastoletnia dziewczyna klęczała, po jej plecach spływała ciężka, czarna peleryna. Mamrotała po staronorwesku, jej twarz wykrzywiała się w bolesnym grymasie. Z każdym słowem było jej coraz trudniej oddychać. Wciągnęła z sykiem powietrze, a później poczuła ciężar na klatce piersiowej i ból przeszywający jej ciało minął. Uniosła się, mówiąc coraz głośniej. Dookoła niej dął wiatr, a ludzie wznosili się nad nią.Magowie złapali się za dłonie, wtedy wokół nich pojawił się świetlisty promień. Opadli, ich oczy błyszczały, w  tęczówkach tamtej dziewczyny tańczyły płomienie.
Znowu przekartkowała książkę. Tym razem dwoje ludzi stało przed sobą trzymając się za przedramiona i wpatrując w siebie tak, jak Coralie i Ulysses. Po ich rękach krążyły złociste pierścienie. Kobieta miała na sobie długą, srebrzystą suknię i białe kwiaty we włosach, a mężczyzna czarny garnitur, koszulę i płaszcz. Wyglądali pięknie. Sybille automatycznie wyobraziła sobie swojego kuzyna i jego dziewczynę na tym miejscu. Mimo że nigdy jej tego nie powiedział, wiedziała, że chcą się z Corą pobrać. Sposób w jaki na siebie patrzyli… Bille przymknęła oczy. Tak wielka miłość, jak ich, rzadko się zdarzała.
Blondynka zatrzasnęła książkę, położyła dłonie na okładce i mrucząc finire ukryła życie toczące się w środku. Ułożyła brodę na dłoniach i zaczęła sobie przypominać formułki zaklęć, jakich się ostatnio nauczyła. Z niezadowoleniem stwierdziła, że ktoś nad nią stoi, bo ciepły, miętowy oddech otulił jej szyję. Niechętnie otworzyła oczy i odwróciła się. Przed nią była Coralie w pełnej krasie, z błyszczącymi oczyma i ślicznym uśmiechem. Dłonie trzymała w kieszeniach potarganych dżinsów.
- Hej - uśmiechnęła się jeszcze szerzej, o ile to w ogóle było możliwe.
- Gdzie zgubiłaś Lyssa? Albo jedną ze swoich koleżanek? - skrzywiła się blondynka.
- Nigdzie - Cora wzruszyła ramionami. - Ale doszłam do wniosku, że przydałoby ci się towarzystwo bardziej ludzkie, niż naręcze grubych tomów - wskazała na to, co leżało na biurku.
- A wyglądam jakbym potrzebowała towarzystwa? - westchnęła Bille.
- I to desperacko - szatynka podkreśliła ostatnie słowo ze śmiechem. Obejrzała się przez ramię, sprawdzając czy nikogo nie ma. Taka profilaktyka, lecz to w końcu biblioteka, więc Cora nie zdziwiła się kiedy nie zauważyła kogokolwiek poza Bille i śpiącą bibliotekarką. Klasnęła w dłonie, a książki zniknęły.
- Gdzie one są?
- Poukładane obok twojego biurka - pociągnęła dziewczynę za rękę do góry. - Idziemy do ludzi.
- Nie… - jęknęła Sybille i z ociąganiem powlokła się za dziewczyną swojego kuzyna. Wyszły z pomieszczenia na hałaśliwy korytarz pełen plotkujących nastolatków. Middleton czuła się tam conajmniej nieswojo. Za wiele ciekawskich i wścibskich spojrzeń uczniów dziwiących się, że towarzyszy Coralie, czy po prostu tych uważających ją za dziwadło.
- Caspar! - krzyknęła Cora i pomachała do rudego chłopaka energicznie. Przystojny Brytyjczyk odwrócił się w ich stronę, a Bridgeman pociągnęła za sobą Sybille do niego. Stali teraz we czwórkę - Coralie, Bille, Caspar i ten Włoch. Brytyjczycy rozmawiali ze sobą, ciemnooki chłopak - Antonio - wpatrywał się w blondynkę, a ona sama kuliła się speszona.
- Caspar, Tony, to jest Bille. Bille, to jest Caspar, a to Antonio - wyszczerzyła się Coralie.
- Znam cię - powiedział rudy Szkot. - Ty jesteś Norweżką.
Middleton nie wiedziała jakie to miało znaczenie i co chciał w ten sposób powiedzieć. Czy chciał jej przytknąć? Wiele osób bało się jej przez pochodzenie, gardziło nią i w ten sposób obrażało. Zarumieniła się i nie wiedziała co ma mu odpowiedzieć. W rezultacie bąknęła tylko cicho:
- Cześć...
Belluci przywitał się z nią jak typowy Włoch, uściskał i wycałował w oba policzki, a ona stała bierna na to wszystko, walcząc z chęcią odepchnięcia go. Kiedy się odsunął, Bille uciekła wzrokiem, a później nie przejmując się rozmową, po cichu odeszła od grupki. Oni jeszcze do końca przerwy dyskutowali i tylko Tony zauważył brak dziewczyny.



Komentarze

  1. No to witam ponownie! (: Sądziłam już, że się nie doczekam nowego rozdziału, a tu niespodzianka. 😁 Ale rozumiem problem ze znalezieniem czasu. Sama przecież też piszę.

    A teraz zabieramy się do wytykania błędów:
    ,,dowiedzieć się dlaczego, siwy starzec z długą...” Ten przecinek powinien był się znaleźć przed wyrazem ,,dlaczego”.
    ,,Wgłąb” – w głąb.
    ,,... kiedy oglądała jak ogień topił ich skórę...” Brakuje przecinka przed ,,jak”.
    ,,... wznosili się nad nią.Magowie złapali...” Postaw spację.
    ,,Tak wielka miłość, jak ich...” Przecinek jest w tym przypadku zbędny.
    ,,- Nigdzie - Cora wzruszyła ramionami.
    ,,... sprawdzając czy nikogo nie ma.” Po ,,nigdzie” należy umieścić kropkę, a przed ,,czy” nasz ukochany przecinek. 🙂
    ,,Cora nie zdziwiła się kiedy nie zauważyła...” Przecinka przed ,,kiedy” brakuje.
    ,,- Poukładane obok twojego biurka - pociągnęła dziewczynę za rękę do góry.” Uważam, że po wyrazie ,,biurko” powinna być kropka, a kolejne zdanie powinno rozpoczynać się dużą literą. Jest jeszcze kilka tego typu sytuacji i nie jestem do końca pewna, jak je potraktować, ale miejmy nadzieję, że ktoś wie i o nich wspomni.
    ,,Middleton nie wiedziała jakie to miało znaczenie...” Przecinek przed ,,jakie” się kłania. 🤗
    ,,... nie wiedziała co ma mu odpowiedzieć.” Postaw przecinek przed ,,co”.

    Zawsze mnie bawi ten herbaciany zwyczaj u Brytyjczyków. Aż ma się ochotę poznać Brytyjczyka, który szczególnie nie przepada za herbatą, hehe.
    Hanni się kłania, pozdrawia oraz czeka na kolejny rozdział. A, i dobrego dnia życzy – to podstawa!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty