Rozdział 1

Norwick - małe miasteczko, a właściwie szkocka wyspa. Wydawałoby się, że powinna być spokojna. Takie też życie wiodła tam Theresa Middleton. W małym domku nieopodal rynku mieszkała ze swoim ukochanym, pracowała w jedynej kawiarni w miasteczku, cieszyła się normalnością. Normalnością, której nigdy nie miała. Jej rodzina kierowała się surowymi zasadami, które ona nieustannie łamała. Kiedy zaszła w ciążę, sielanka się skończyła. Musiała wrócić do domu rodzinnego. Nie zgodziła się na rozwód, którego od niej żądano. Chciała mieć chociaż namiastkę tego, co tak cieszyło ją do tej pory. Urodziła córkę - Sybille, która bez problemu skradła serce swojego ojca, babki i wuja. Niestety, Theresa kłóciła się non-stop z rodziną o swojego męża i ich wspólną córkę. Krótko przed piątymi urodzinami Sybille, Theresa zginęła razem z mężem. Ich śmierć została owiana tajemnicą, ale nikt nie śmiał pytać, nikt nie miał odwagi.


~*~

Jasne włosy, blada cera i ostre rysy twarzy. Brzmi szlachecko? Może, ale ona nie jest szlachcianką. No, w sumie zależy jak na to spojrzeć. Jest półkrwi. Co prawda, jej rodzina wygląda tak od pokoleń, i od pokoleń dzieją się w ich domu rzeczy co najmniej dziwne, nadprzyrodzone. A mówiąc dziwne, mam na myśli dosłownie - dziwne. Słyszą głosy, rozmawiają z ludźmi przez sen. Nawet widzą to, co pozostaje ukryte dla ludzkiego oka.
Sybille wertowała kolejne księgi siedząc w ogromnej bibliotece, sercu willi, w której się wychowywała. Mieszkała tam już całe życie, ale do przejrzenia wszystkich ksiąg było jej jeszcze bardzo daleko. Ułożona wygodnie na aksamitnym, bordowym fotelu, wlepiała zawzięcie popielate oczy w kolejne linijki tekstu. Pochłaniała kolejne litery niczym wygłodniałe zwierzę, napawając się pięknym pismem swoich przodków. Była tak zaaferowana, że nawet nie usłyszała kroków Ulyssesa, który już od jakiegoś czasu stał za jej plecami i czytał przez jej ramię. A może nie usłyszała kroków dlatego, że Lyss poruszał się jak kot? Tak, to by miało sens.

- Znowu to czytasz? Dlaczego? - odezwał się miękkim basem. Rozumiał wszystko po norwesku i staronorwesku, jedyny problem stanowiło pismo, które nie zawsze potrafił rozczytać. Bille uśmiechnęła się nie odrywając wzroku od liter.

- Wiesz dlaczego. Jeszcze odkryję czemu te wszystkie dziwactwa dzieją się w naszej rodzinie.
To akurat nie było żadnym dla chłopaka zaskoczeniem, o ciekawości swojej kuzynki wiedział od zawsze. Niemniej jednak w tym domu każdy podchodził do jej pomysłu inaczej: Lyss z lekkim rozbawieniem i dystansem, poza tym ciągnęło go do tajemnic, więc nie miał nic przeciwko; jej wuj uważał go za irracjonalny i niedorzeczny, sprzeczny z tym, co przysięgała w dniu szesnastych urodzin; ciotka natomiast była po prostu trochę wystraszona tym, co z tego może wyniknąć.

- Zanim przejrzysz te wszystkie woluminy twoi rodzice pewnie złamią zakaz i powiedzą ci jak zginęli - ogólnie wiadomym było, że zmarli po śmierci przysięgają, że nie pisną żywym ani słowa o tym, jak zginęli. Jeśli chcą się kontaktować z obdarzonymi, muszą kierować się do osób ze sobą niespokrewnionych.
- Wątpię, jeszcze żaden zmarły nie złamał zakazu. Przecież wiesz, że grożą za to ogromne konsekwencje. Sama się dowiem.
Ulysses wzruszył ramionami i usiadł w fotelu obok. Przez chwilę panowała grobowa cisza, przerywana tylko przewracaniem stron. Po chwili jednak drzwi otworzyły się z hukiem i do biblioteki wpadła jak huragan drobna szatynka. Machnęła ręką, odsłaniając wszystkie zasłony, a cały pokój zalało światło zachodzącego słońca. Kuzynostwo jak na komendę zmrużyło podrażnione oczy, przyzwyczajone do wiecznego półmroku.
- Wampiry, ruszać dupy, jedziemy na konie - klasnęła w dłonie z uśmiechem, a książka którą czytała Sybille wróciła na swoje miejsce. Lyss przewrócił oczami i z ociąganiem podniósł się z fotela, ale jego kuzynka na przekór Corze wtuliła się w miękki aksamit obicia mebla.
- Ja nigdzie nie idę - wymruczała blondynka zaspanym głosem. Coralie też wywróciła oczami, po czym strzeliła palcami, a Middleton poderwała się w górę i zawisła jakieś pół metra nad ziemią.
- Erigo - mruknął Ulysses pod nosem i po chwili jego dziewczyna też uniosła się w powietrze.
- Ejjj… mieliśmy iść na konie - jęknęła zirytowana Coralie.
- Finire - szepnęła Sybille i upadła na marmurową posadzkę z gracją, a Cora boleśnie spadła na podłogę. Blondyn podszedł do Bridgeman i wyciągnął dłoń w jej stronę, ale ona tylko rzuciła mu wściekłe spojrzenie spod długich, gęstych rzęs, podniosła się, otrzepała i wyszła z biblioteki ciągnąc za sobą Lyssa.








~*~

Biegli przez ogród Agniborgów, a właściwie ona biegła, bo on dał sobie spokój kiedy trzeci raz wpadł w krzaki zapatrzony w jej falujące włosy. Mruknął combiatio locus i teleportował się pod stajnię. Zaczął siodłać dwa kare araby i dopiero wtedy przybiegła zdyszana Cora.
- Oszust - wysapała.
- Miałem nie czarować na przejażdżce - przyciągnął ją do siebie i pocałował w czoło. Pomógł jej wsiąść na konia, a później sam wsiadł.
- Ścigamy się, czy jedziemy na plażę? - zapytała Coralie żywo, mając nadzieję na to pierwsze, jednak zbyt dobrze znała Ulyssesa, żeby liczyć na coś więcej niż przejażdżkę.
- Plaża, a później zabiorę cię na najlepszą kawę na świecie.
- Chcesz przez to powiedzieć, że wrócimy tu, a ty sam ją zrobisz? - uśmiechnęła się ślicznie.
- A nie będzie najlepsza na świecie? - teraz to on uśmiechnął się delikatnie, co i tak było wyczynem biorąc pod uwagę jego powściągliwość.
- Będzie, tylko wiesz, że ja nie piję kawy - wytknęła język i strzeliła wodzami, a klacz ruszyła kłusem. Ulysses nie pozostawał w tyle.
Wiatr mierzwił im włosy i wydymał kurtki, kiedy pędzili przez iglasty las w kierunku dzikiej plaży. Podmuchy były na tyle mocne, że rozmowa nie miała sensu, i tak by się nie usłyszeli. Mknęli więc w ciszy pełnym galopem, ciesząc się zachmurzonym niebem i chłodem wieczoru. Po piętnastu minutach leśna ściółka zaczęła przeplatać się z piaskiem, a po chwili zza lekkiego wzniesienia wyłoniła się plaża. Była malutka, cała w bielusieńkim piasku, otoczona skałami niczym zatoczka. Przywiązali konie do pnia powalonego świerku i usiedli przytuleni na piachu. Ona ułożyła głowę na jego ramieniu, Ulysses wpatrywał się w dal, a dziewczyna obserwowała jego twarz. To jak napinają się mięśnie twarzy, kiedy się uśmiecha, jak mruga, gdy marszczy brwi. Sięgnęła po jego dłoń i splotła swoje palce z jego, a Lyss przysunął jej dłoń do swoich ust. Ciepły oddech delikatnie muskał jej skórę, a pocałunek był czuły i przyjemny. Mogliby się otulić kocem, bo przecież od czego jest magia? Im jednak wystarczało wzajemne ciepło. Ulysses spojrzał na nią z bezgraniczną miłością w popielatych oczach. Nie potrzebowali wielu słów.
- Uwielbiam te twoje oczy, wiesz? - Cora uśmiechnęła się delikatnie tonąc w barwie tęczówek swojego chłopaka, które były teraz koloru zachmurzonego nieba.
On tylko uniósł kąciki ust w odpowiedzi.
- Kiedyś powiesz mi tu “tak” - wyszeptał. Jej mina zrzedła, bardzo bała się tego dnia.
- Mówiłam ci już coś o tym, nie wiesz co nas czeka, ja też nie - skłamała. Niby mógł czytać w jej myślach, ale nie potrzebował, ufał jej i ona to wiedziała, więc sprytnie wykorzystywała ten fakt i nie dzieliła się z nim tak trudnymi, rodzinnymi sprawami.
- Uda nam się, zobaczysz - wbrew wszystkiemu uśmiechnął się szerzej. On rzeczywiście wierzył, że te wszystkie wyrzeczenia nie będą aż tak poważne, a jeśli już będzie musiał zrezygnować z czegoś, to Bille na pewno znajdzie jakieś rozwiązanie, gdzieś jej się na pewno przewinie podczas poszukiwania odpowiedzi na wszystkie rodowe tajemnice.

***

Dwóch chłopaków stało obok siebie na szkolnym korytarzu, jeden z nich bardziej przystojny, drugi mniej. Ten przystojniejszy żywo gestykulował, jak na Włocha przystało.
- Caspar, takich fantastycznych kobiet jak w mojej Weronie nie ma nigdzie na świecie - zachwycał się, wbijając rozmarzony wzrok w przestrzeń. - Ruszają się świetnie, i mają czym poruszać, a jak gotują… Jeszcze te ich temperamenty, to nie to co te wszystkie ciche Brytyjki.
Jakby na jego słowa przeszły obok nich dwie ładne dziewczyny i pomachały w ich stronę.
- Przystojniaczku, uważaj, bo nie widziałeś wszystkiego - zaszczebiotały, otaksowały go wzrokiem i przeszły dalej chichocząc i mówiąc coś do siebie po cichu.
- Helen i Marge, cichutkie w szkole, ale jak przychodzi do imprezy albo kogoś poobgadywać, to już nie są wcale takie milutkie - wyszczerzył się Caspar. - A co do Brytyjek, to ja nie narzekam - strzelił brwiami w kierunku Coralie Bridgeman. Bellucci powiódł wzrokiem w tamtą stronę i zmierzył dziewczynę od stóp do głów. Wysoka, szczupła, kształtna tam, gdzie być powinna, z długimi do talii, falowanymi włosami i jasnozielonymi oczami. Ubrana była w bardzo obcisłe dżinsy podkreślające jej figurę modelki Victoria’s Secret i ciężkie Martensy. Najpiękniejsza i najbardziej popularna dziewczyna w całej szkole.
- Zdecydowanie nie twoja liga, poza tym jej chłopak chyba by cię zabił, a wszyscy inni w niej zadurzeni chętnie by mu w tym pomogli - poklepał rudego chłopaka po ramieniu w pocieszającym, z lekka ironicznym, geście.
Sam wodził wzrokiem za jedną z tych cichych, szarych myszek, która jednak wbrew temu co mówił, wcale nie wydawała mu się taka nudna. Wręcz przeciwnie, dziwne go intrygowała. Wyglądała jak jakaś wróżka z tymi swoimi białym włosami, białą skórą i szarymi oczami. Była jakby wyblakła, ale jej dusza wydawała się nad wyraz kolorowa. Przemykała pod ścianą z naręczem książek, a wzrokiem utkwionym w czubkach grafitowych Conversów. Jak w slow motion widział wypadające jej podręczniki. Rozleciały się po podłodze, każdy w innym kierunku. Już miał do niej podbiec, pomóc, ale uprzedziła go Bridgeman. Szkolna piękność szybko zgarnęła wszystkie książki i wręczyła je blondynce. Ta w podziękowaniu posłała jej słaby, blady uśmiech i odeszła. Szatynka rozejrzała się po korytarzu z uroczym uśmiechem. Gdy odchodziła wszyscy chłopcy wpatrywali się w nią z zachwytem i tylko młody Włoch odprowadzał wzrokiem tajemniczą Sybille Middleton.


Komentarze

  1. Witam i mam nadzieję, że zostanę na dłużej! 😁
    Prosiłabym o powiadomienie, kiedy pojawi się coś nowego. Mój email to: wirtualnaalex@gmail.com Serio, napisz. Inaczej istnieje szansa, że zapomnę tu wejść, a jeśli wyślę sobie adres bloga wiadomością, istnieje ryzyko, że sobie przypomnę o nim dość późno.
    Nie zwracałam uwagi na przecinki, ale nie mogłam niektórych rzeczy nie zauważyć. To niewykonalne. 😉
    ,,Namiastkę”, nie ,,namiastek”. ,,Ręką” zamiast ,,ręka”. ,,Zaczęła” zamiast ,,zaczęta”.
    Z ciekawości; skąd zaklęcie ,,combiatio locus”? To ,,combiatio” zwłaszcza. Wygląda to, jakby pochodziło od ,,combinatio”, jednak także kojarzy mi się z włoskim ,,cambiare”/hiszpańskim ,,cambiar”. Pytam o tok myśli. 😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale kiedy się teleportujesz, raczej nie łączysz miejsc, czyli pewnie powinnam była usunąć poprzedni komentarz, ale tego nie zrobię.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty