Rozdział 3.



- Ictus! - ryknął Xavier Agniborg, a jego syn odbił zaklęcie. Przebiegł za jego plecy i skontrował. Kolorowe promienie latały, płomienie tańczyły, a wiatr dął nieznośnie. Obrót, strzał. Blok, kontra. Lyss wrzasnął:
- Inflammo! - i machnął dłonią dookoła. Teraz stali w ognistym kręgu. Języki ognia lizały się nawzajem, pnąc coraz wyżej i wyżej. Sięgały już dwóch metrów. - Fellare! - Xavier został obezwładniony i się dusił. Ulysses policzył do trzech, zakończył zaklęcia i otrzepał swój długi, czarny płaszcz.
- Brawo! - klaskał głucho ojciec. - Brawo, brawo, brawo. Jesteś coraz lepszy, ale dalej popełniasz te same błędy. Naucz się, że fellare jest surowo zakazane. Możesz w ten sposób odebrać czyjąś magię albo go zabić.
- To moje ulubione zaklęcie, ojcze - odparł chłopak pokornie.
- Tylko pamiętaj, że może ci to narobić poważnych kłopotów.
- Tak, ojcze. Będę go używał z rozwagą.
To aż zadziwiające jak zwykli, no może nie tak do końca, ale jednak nastolatkowie potrafią się zmieniać w zależności od tego, z kim mają do czynienia. W sumie u obdarzonych szacunek do starszych był pierwszą zasadą, i to nie tylko u Agniborgów, chociaż u nich prezentowało się to wyjątkowo sztywno. W ogóle wszystko prezentowało się tam w tym świetle. Właściwie, półmroku.
Xavier pociągnął syna za sobą do salonu, gdzie jego żona właśnie grała na pięknym fortepianie wykonanym z lakierowanego, hebanowego drewna. Miejsce na grafitowej kanapie z rzeźbionymi rączkami i ręcznie wyszywanymi poduszkami zajmowała babka Sybille i Ulyssesa. Była to szczupła kobieta, o ostrych rysach i surowym wyrazie twarzy, dookoła jej popielatych oczu błyszczała kurtyna srebrzystych rzęs, a całą buzię pokrywała siateczka zmarszczek. Czarna, haftowana suknia podkreślała bladość jej skóry, a ciasno spięte, siwe włosy sprawiały, że była jeszcze poważniejsza. Lyss przysiadł się do niej, wcześniej całując jej dłoń.
- Ulyssesie, Święto Księżyca się zbliża. Czy planujesz zaprosić uroczą Coralie? - zapytała z nadzieją w głosie babka. Wszyscy lubili Corę, więc babcia nie mogła za bardzo odstawać. Prawda była taka, że jej po prostu nie dało się nie lubić.
- Rozmawiałem już z Corą babciu, ona wtedy ma swoje własne święto rodzinne. Zapraszała mnie do nich, ale nie mogłem przyjąć zaproszenia, ze względu na przysięgę Anastasii.
- Szkoda... Chciałam, żebyś dał jej wtedy mój naszyjnik z szafirami - uśmiechnęła się starsza kobieta.
Szafir był kamieniem skandynawskich obdarzonych. Cała biżuteria rodowa Agniborgów miała szafirowe elementy.
- Ale masz rację. Cieszę się, że zostajesz z nami.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę o Święcie Księżyca, jednym z najważniejszych świąt dla magów ze Skandynawii, Islandii, Grenlandii i Kanady, a później Lyss poszedł do sali treningowej ćwiczyć szermierkę.

***

Cora siedziała z Adamem na dużym, gładkim kamieniu w środku lasu i bawiła się sznurowadłami jego adidasów. Chłopak nie odrywał od nich oczu.
- Widzę to po raz tysięczny i wciąż nie mogę się przyzwyczaić - stwierdził z niedowierzaniem. Jego buty jakby dostały nowe życie; sznurówki wiły się w dzikich splotach niczym węże, podczas gdy dziewczyna jedynie wodziła za nimi oczami. Na dźwięk jego głosu oderwała wzrok od butów i uśmiechnęła się do niego. Sznurowadła uderzyły w kamień bez życia.
- Daj spokój, wiesz od zawsze - trąciła go łokciem w brzuch. Byli jak brat i siostra.
- Ja wiem - zaakcentował pierwsze słowo. - Ale dlaczego Vic nie wie? - dało się słyszeć pretensje. Cora wyczuła zbliżającą się, tę samą co zawsze, awanturę. Przewróciła oczami. Dziewczyna jej najlepszego przyjaciela nie była aż tak zaufaną osobą, żeby powierzyć jej rodzinne tajemnice. Łączyła je słaba nić przyjaźni i to tylko dlatego, że dla nich obu liczył się Adam.
- Możesz znowu nie zaczynać? - rzuciła mu ciężkie spojrzenie. Chłopak był zły, ale wzruszył tylko ramionami. Ten sekret mu ciążył, jednak nigdy by Cory nie wydał. Nawet Victorii.
- Okej. Ale w takim razie coś mi poopowiadaj.
Coralie ułożyła głowę na jego udach i wpatrzyła się w zachmurzone niebo nad nimi. Przez chwilę zastanawiała się którą z rodzinnych legend mu opowiedzieć, po czym zaczęła.
- Jakieś dwieście lat temu, w Szkocji, żyła moja krewna, Adele. Gdy była dzieckiem jej rodzice zginęli w wojnie między magicznymi rodami, a ona sama wychowywała się w sierocińcu prowadzonym przez siostry zakonne na odludziu. Nie było tam wielu dzieci i Adele zawsze czuła się samotna. Nie znała też swojego pochodzenia. Więc kiedy pewnego wieczora spacerowała przez wonne łąki, jak bardzo się zdziwiła, gdy poczuła w sercu coś niesamowicie ciepłego. Jakby do piersi przyłożył jej ktoś kubek z gorącą kawą. Zerwał się wiatr, a dotychczas przejrzyste niebo przesłoniły burzowe chmury. Adele była przerażona. Chciała uciec, wrócić do zakonu, ale zupełnie się zgubiła. Nie wiedziała w którym kierunku powinna iść. W panice popędziła przed siebie.
Tutaj Cora zdecydowała się zrobić przerwę i spojrzała Adamowi w oczy. Całe błyszczały, od razu dało się zauważyć, że ta historia go zaintrygowała. Jego zniecierpliwienie bardzo ją bawiło.
- Co dalej Cora? Co się stało później?
- Opowiem ci innym razem - odparła entuzjastycznie i żwawo wstała. - Muszę już lecieć do domu. - dała mu szybkiego całusa w czubek kędzierzawej głowy i z uśmiechem pognała w las.
Adam przez chwilę wpatrywał się tępo w jakiś punkt przed sobą, po czym wstał i zrezygnowany otrzepał spodnie.
- No tak, mogłem się tego spodziewać - mruknął. - Lubisz mnie torturować, kobieto. Ale nie martw się, ja o tym nie zapomnę. Będziesz musiała dokończyć tę historię.

***

Jasnowłosa kobieta biegła przez las, a jej długa, elegancka, lecz teraz poszarpana i poplamiona suknia plątała się między nogami. Potykała się o patyki, korzenie i kamyki. Twarz zasłaniały jej splątane strączki włosów. Co chwilę nerwowo obracała się przez ramię. Miała urywany oddech i widać było, że już opadała z sił. Wreszcie wpadła do budynku przez próg, nad którym jeszcze nie tak dawno wisiały drzwi. Przewróciła się o niego, sięgnęła ręką do przodu. Głośny, przeszywający wrzask przeciął powietrze jak pocisk, jak długa, szara smuga, która wypadła z jej dłoni.
Podniósł się gwałtownie. Jego czoło pokrywały kropelki potu, włosy się od niego przykleiły, a dłonie ślizgały. Zacisnął palce w pięści i przetarł oczy. Wyprostował plecy, a w kręgosłupie mu strzyknęło. Ten jeden sen, on co trochę się powtarzał. Powtarzał się odkąd przyjechał na tą pieprzoną wyspę.Wszystko tu było inne: klimat, powietrze, krajobrazy, zwyczaje, ludzie, ich poglądy na świat. Wszystko. Tęsknił za Weroną. I za tamtym cudownym, ciepłym morzem. Pomyślał o wodzie i od razu nabrał ochoty na gorący prysznic. Musiał z siebie zmyć ten denerwujący sen.
Odkręcił kurki i po ciemku wszedł do kabiny. Strumień uderzył go w głowę. Antonio odetchnął z ulgą, ponieważ od razu poczuł się lepiej. Przetarł twarz. Myślał o Sybille. Nie mógł odpędzić się od widoku jej kruchej postaci wtedy, na szkolnym korytarzu. Wyglądała jakby chciała zniknąć. Unikała kontaktu wzrokowego. Ale dlaczego? Przecież miała takie piękne, popielate oczy… Szybko pokręcił głową chcąc odciągnąć od siebie i Bille, i tę dziwną kobietę z koszmaru. Marzył o chwili świętego spokoju. Wyszedł z łazienki i rzucił się na łóżko. Spojrzał w lewo, przez wielkie wykuszowe okno, prosto na półkole księżyca, który górował nad czubkami drzew, a jego blask tonął gdzieś w morzu. Noc pod kurtyną ciemności niosła ze sobą ciszę i spokój. I to było to.
Przymknął oczy, chociaż wiedział, że już nie zaśnie. Najpewniej będzie leżał bez ruchu w tej samej pozycji aż do pierwszego dźwięku budzika nastawionego na pół do ósmej. I tak było. Marzył o swej Weronie. Zresztą marzyłby o wszystkim, byleby tylko wyrzucić z głowy dwie intrygujące, jasnowłose i dziwnie podobne kobiety: tę ze snu i tę ze szkoły - Sybille Middleton.



Komentarze

  1. Jestem wreszcie! Po tym, jak wiele działo się w moim życiu, tak samo i w pisaniu, haha.

    A teraz przejdźmy do błędów:
    ,,Rozmawiałem już z Corą babciu, ona wtedy ma swoje własne święto rodzinne.” Brakuje przecinka przed ,,babciu”. W tym przypadku zaczęłabym nowe zdanie od ,,ona wtedy”.
    ,,Cora wyczuła zbliżającą się, tę samą co zawsze, awanturę.” —> ... tę samą, co zawsze, awanturę. Albo możesz zapisać to tak (to jest, jeśli chcesz uniknąć zbyt dużej liczby przecinków):
    Cora wyczuła zbliżającą się — tę samą, co zawsze – awanturę.
    ,,Przez chwilę zastanawiała się którą z rodzinnych legend...” Przecinek przed ,,którą” kłania się nisko. ;D
    ,,Nie wiedziała w którym kierunku powinna iść.” Tu to samo, brakuje przecinka przed ,,w którym”.
    ,,Co dalej Cora?” Postaw przecinek przed imieniem.
    ,,... domu. - dała mu szybkiego...” Nowe zdanie powinno zaczynać się wielką literą.
    ,,Jego czoło pokrywały kropelki potu, włosy się od niego przykleiły, a dłonie ślizgały.” Może chodzi o wyraz ,,posklejały” lub ,,pozlepiały”? A jeśli chcesz użyć ,,przykleiły”, to przykleiły do czego?
    ,,Powtarzał się odkąd przyjechał na tą pieprzoną wyspę.Wszystko...” Przecinek przed ,,odkąd”, spacja przed słowem ,,wszystko”.
    No, to chyba wszystko, ale jestem pewna, że wszystkiego nie widzę.

    Hanni się żegna oraz życzy weny!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty