Rozdział 4.


SKOMENTUJ, JEŚLI CZYTASZ. BĘDZIE MI NAPRAWDĘ MIŁO PRZECZYTAĆ TWOJĄ OPINIĘ :)


Siedzieli razem w ogromnej sypialni. On w wielkim łóżku, na skotłowanej kołdrze, ona na czarnym, pikowanym szezlongu. Żadne z nich nie mogło spać. Przez drzwi balkonowe oglądali księżyc, który chylił się już ku zachodowi. Może powinien już pół godziny temu ustąpić miejsca słońcu, ale kuzynostwo za dobrze się bawiło. Trenowali utrzymywanie księżyca na niebie, co będą musieli zrobić w trakcie przysięgi Anastasii. Będzie to bardzo szczególne wydarzenie, tym bardziej, że wtedy obchodzą “Krwawy Księżyc”. Święto równie piękne, co niebezpieczne. Wtedy właśnie najpotężniejsi magowie powodują zaćmienie księżyca, a zbyt długie lub zbyt krótkie trzymanie go w kulminacji górnej może odebrać magię komuś lub kogoś nieobdarzonego nią obdarować. Dlatego Bille i Lyss trenowali to w środku nocy, wydłużając sen niczego nieświadomym ludziom.
- Boisz się? - zapytała Sybille. To było ich pierwsze święto, podczas którego to oni trzymali księżyc.
- Może trochę… Ale tylko tego, że mogę komuś zabrać magię, przecież ona jest piękna - zamyślił się Ulysses. Myślał o czasach, kiedy ludzie tak bardzo bali się czarów, że palili za nie na stosach. Teraz pozostali albo najwybitniejsi czarodzieje, albo ci obdarzeni przypadkiem, albo ci, którzy potrafili się najlepiej ukrywać.
Zakręcił nadgarstkiem, a na jego dłoni zatańczyły iskierki, malutkie i białe jak śnieg, z czasem zaczęły zmieniać kolory, na czarny, szary i srebrny. Dmuchnął i przez palce przesypywał mu się popiół.
- Wiesz, - zagaiła go kuzynka - kiedy czytałam stare księgi rodowe, natknęłam się na człowieka, który wyglądał jak twój klon - nie zdziwiło to wcale Ulyssesa, uczył się kiedyś o rozszczepieniu duszy bla, bla, bla. - I on walczył na jednej z bitew, a kiedy chciałam mu się przyjrzeć, ukradł dla siebie magię jakiejś bezbronnej kobiety, która nawet nie była zainteresowana potyczką. To straszne - obojgu przeszły ciarki po plecach, i choć blondyn się nie odzywał, ona i tak wiedziała, że jej słucha. - Rozmawiałam też z naszym przodkiem. Powiedział mi, że dusza zawsze rozszczepiona jest na 3 części. I jedna jej część jest w przyszłości.
- To jest straszne - odparł, odnosząc się do tego, co Sybille powiedziała o jego klonie z przeszłości - i przykre, bo ja bardzo lubię to zaklęcie. Jest potężne, wystarczy go użyć i wygrywasz bitwę, a moc osoby, której ją odbierzesz jest rozbita. Część dostaje ten, kto ją zabrał, a reszta rozpierzcha się i otrzymują ją przypadkowi, czasem Nieobdarzeni, ludzie - opowiadał z pasją.
- A da się ukraść magię dla siebie? - oparła brodę na dłoniach.
- Tak, ale trzeba się urodzić w linii prostej od założyciela rodu. Ojciec i Theresa urodzili się w pierwszej linii - zrobił pauzę. - Ja też.
- Ja już nie - wypowiedziała to, co oczywiste. Z jednej strony się cieszyła, z drugiej traktowano ją drugorzędnie. Gdyby Lyss zawiódł, była ona. Gdyby nie była pół krwi, miałaby już narzeczonego. Gdyby Theresa nie zabrudziła krwi, byłaby drugą, najpotężniejszą obdarzoną, zaraz po Ulyssesie.
- Lyss? - zapytała. - Czy wuj Xavier okradł kiedyś kogoś w ten sposób? Albo go zabił?
- Nie pytałem. Ale ja, ja zabrałem kiedyś magię jednorożcowi - wyznał. Nie powiedział jej już co wtedy czuł, bo byłaby zniesmaczona. Ten moment, kiedy chłonął tak wielką moc, był jednym z najprzyjemniejszych jakich doświadczył. - Byłem mały, uczyłem się. Tyle co wyczytałem to zaklęcie i już wiedziałem, że muszę sprawdzić jak ono działa, wyćwiczyć do perfekcji i wygrywać nim każdą potyczkę z ojcem. I działa. Wygrywam - między jego palcami zielono-niebieskie smugi światła grały w berka. Zawsze się tak działo, kiedy się skupiał. Wyglądały jak zorza polarna.
- Ja nigdy nie wygrałam z Xavierem - wyznała Bille, ziewając przeciągle. Strzeliła palcami, a srebrzysty strumień wypłynął z jej głowy, prezentując wspomnienia. Dwoje ludzi - młoda dziewczyna i mężczyzna o blond włosach poprzetykanych siwymi kosmykami - wznosiło się wysoko w powietrzu.  Oboje umordowani, spoceni i wycieńczeni, i tylko jedno ich różniło: na jego twarzy malował się triumfalny uśmiech, jej buzię zdobił grymas bólu. On ryknął, a ona spadła na kolana, a upadkowi towarzyszył dźwięk łamania kości. Bolało. Ciemność zasłoniła jej obraz, a ten, który pokazywała Lyssowi zmienił się na inny. Tylko tym razem nie było to wspomnienie, a mara senna. Ulysses szybko je zamazał tak, by nie wtrącać się w jej prywatność.
- Bille, chyba powinnaś się położyć - spojrzał na nią z troską. Białe włosy zasłoniły buzię w tym samym kolorze, a cieńsze niż papier powieki ciężko opadały. - Nie jesteś zmęczona?
- Nawet nie wiesz jak bardzo - podniosła się i skierowała do własnego pokoju. Lyss odprowadził ją wzrokiem, po czym sam zagrzebał się w ciepłą pościel i zasnął myśląc o przyjemnych rzeczach: Corze i ich spotkaniu.

***

Ulysses nie widział jej tylko jeden wieczór, ale już za nią tęsknił. Za jej melodyjnym śmiechem i za akacjowym zapachem... Umówili się za dwie godziny na “ich" plaży, ale nie mógł już czekać, więc postanowił do niej iść. Leśna droga do jej dworku niemiłosiernie mu się dłużyła. Gdy wreszcie, po piętnastu minutach, które ciągnęły się jak tydzień, stanął pod grubymi, dębowymi drzwiami, nie wahał się ani chwili - zapukał. Otworzyła mu smukła kobieta z szerokim uśmiechem, który jednak nie sięgał jej oczu.
- Ulysses! Proszę, wejdź. Coralie jest u siebie.
Chłopak skinął głową i poszedł do góry po dębowych, monumentalnych schodach z rzeźbionymi poręczami. Drzwi do pokoju Cory były uchylone i słyszał muzykę - Iron Maiden. Mimowolnie się uśmiechnął, to jego ulubiony zespół. Dziewczyna siedziała na wielkim łóżku ze skrzyżowanymi nogami i rytmicznie ruszając stopą, odrabiała lekcje. Długie, brązowe włosy wpadały jej do jasnozielonych oczu. Nie zauważyła jak wszedł, zobaczyła go dopiero, kiedy pocałował ją w czubek głowy.
- Hej - powiedział cicho.
- Hej - uśmiechnęła się pięknie i przytuliła do jego ciepłego torsu.
Od razu się uspokoił. Poczuł, jak Cora uśmiecha się jeszcze szerzej.
- Co tu robisz? - zapytała, ale wiedział, że się cieszyła, że przyszedł. - Przecież jeszcze nie ma piątej. Miałeś czekać na plaży.
- Cóż - zaczął. - Doszedłem do wniosku, że im szybciej tym lepiej.
Pocałowała go. Smakowała jak mięta, a on kochał każdy z tych pocałunków, również te pośpiesznie przez niego skradane. Przyciągnął ją do siebie. Chciałby, żeby zawsze była tak blisko. Te małe dłonie w jego włosach były takie cudowne… Zacisnął ręce na wąskiej talii Cory żeby była jeszcze bliżej. Była tylko jego i nikomu, nigdy jej nie odda, poprzysiągł to sobie. Przerwali pocałunek, a Lyss założył kosmyk miękkich włosów za jej ucho.
- Kończymy i idziemy na plażę - uśmiechnął się.
Zarzuciła na ramiona ciepły, zielony sweter, splotła palce z Ulyssesem. On mruknął pod nosem combiato locus.  Pojawili się nad lodowatą taflą szumiącego morza, a przed bolesnym upadkiem uchroniło ich to, że Lyss mocniej ścisnął jej dłoń. Na nieszczęście Cory, puścił ją i gruchnęła w zimną wodę, a on zawisł tuż nad nią. Szatynka nawet nie używała magii,  tylko złapała go za kostkę i wciągnęła za sobą. Oboje trzęśli się z zimna. Coralie go chlapała, a on przysuwał się coraz bliżej, by objąć jej drobną sylwetkę i złożyć pocałunek na sinych ustach.
- Chodź, przeziębisz się - szepnął jej do ucha.
- Trzeba było mnie nie puszczać - pokazała mu język i chlapnęłą wodą w twarz.
Nie zdążył przymrużyć oczu i teraz go zapiekły.
- Erigo - mruknął i wyniósł się w powietrze. - Wyłaź - zawołał do niej z góry.
- Oszust - machnęła ręką i zawisła z nim ramię w ramię. Osuszyli się i wylądowali na białym piasku. Położyli się, a jej włosy wymieszały się z jasnymi ziarenkami.
- Kocham cię - mruknęła w jego tors, a ciepłe powietrze musnęło lekko wilgotną koszulę. Ulysses tylko pogłaskał jej włosy w odpowiedzi. Nie musiał mówić nic. Leżeli tak razem przytuleni, gdy poczuł, że Cora trzęsie się z zimna.
- Idziemy do domu, co? - zbadał ją wzrokiem. Te jej piękne, zielone oczy były szkliste i zmęczone. Pokręciła przecząco głową, ale Lyss już podjął decyzję. Przyłożył dłoń do jej czoła - rozpalone. Ależ był na siebie zły. Przecież mógł zauważyć, że już w domu nie czuła się najlepiej. Teleportował ich do swojej sypialni.
- Lyss, nie - zobaczył w jej oczach zaciętość, lecz nic sobie z tego nie zrobił.
- Oczywiście, że tak. Jesteś chora i będziesz tu leżeć - wskazał na wielkie hebanowe łoże z baldachimem i czarną, jedwabną pościelą. - Poczekaj na mnie, ja zaraz wrócę - i tyle go widziała. Dotrzymał jednak słowa i po pięciu minutach stanął z Bille i swoją babką w progu.
- Coralie, kochana, źle się czujesz? - babcia od razu podeszła do dziewczyny, która już leżała pod kołdrą, ubrana w koszulę i bluzę swojego chłopaka oraz swoją bieliznę. Starsza kobieta z troską przyłożyła jej dłoń do czoła.
- Rozpalona! Sybille, masz te zioła od pana Costy z Grecji?
- Mam, babciu - odpowiedziała cicho blondynka, też ze zmartwieniem przyglądając się szatynce. - Przygotujmy je - i obie panie z rodu Agniborg wyszły. Cora ze złością przyglądała się blondynowi, który jakby nigdy nic poprawiał jej kołdrę.
- Mogłeś mnie teleportować do domu, wiesz? Teraz twoja rodzina będzie się niepotrzebnie martwiła - Ulysses położył się twarzą do niej i spojrzał w jej oczy.
- Nie niepotrzebnie - pogłaskał ją po policzku. - Jesteś chora, a to znaczy, że muszę się tobą zaopiekować. Szkoda tylko, że nie mogę cię wyleczyć zaklęciem. Ale zioła uzdrawiające od pana Costy pomogą.
Coralie przewróciła oczami. Czasami ten jej chłopak był zdecydowanie nadopiekuńczy. Przytuliła się do niego i zamknęła powieki. Faktycznie nie czuła się najlepiej: miała ochotę spać i łzawiły jej oczy. Bridgeman zasnęła, a Lyss patrzył jak jej klatka piersiowa unosi się i opada pod jedwabną pościelą, dopóki Bille i pani Agniborg nie wyrzuciły go z jego własnego pokoju.

***

Szedł spokojnymi ulicami, trzymając konia za wodze i prowadząc go obok siebie. Zatrzymał się tuż przed ciężką, żelazną, kutą bramą. Pchnął ją, a ona ze skrzypem otworzyła się na długą, żwirową alejkę. Gniada klacz stukała podkowami, krocząc przed siebie. Antonio stanął przed ogromnymi drzwiami, załomotał kołatką, a dom stanął mu otworem. Ku jego zdziwieniu nikt na niego nie czekał. Przekroczył próg, a pierwszą osobą jaką zobaczył była szczupła staruszka krzątająca się między pokojami. Zauważyła go kątem oka i odwróciła się zdziwiona w kierunku młodego chłopaka.
- Dziecko, a co ty tu robisz?
- Szukam Sybille Middleton. Zastałem ją? - zapytał pewnym głosem.
- Już ją wołam - jak się zdziwił, kiedy kobieta nie odezwała się ani słowem, a srebrnowłosa dziewczyna pojawiła się u szczytu schodów i odezwała się do starszej pani:
- Babciu, wołałaś.
- Tak Sybille, ten młody chłopiec chciał się z tobą spotkać. Idę do Cory, nie będę wam przeszkadzać - i zniknęła. Szatyn podszedł do blondynki, która już zeszła na parter, i na powitanie wycałował ją w oba policzki. Ona odsunęła się i potykając o czerwony dywan ułożony na marmurach, gruchnęła na pośladki. Włoch podał jej dłoń, ale Bille tylko poprawiła się i została ułożona wygodnie na perskiej tkaninie.
- Ty jesteś Antonio - odgarnęła włosy z twarzy.
- Tak - wyszczerzył się - a ty Bille, ale to już wiemy - ukucnął, żeby nie musiała patrzeć w górę. - Masz plany na dzisiejsze popołudnie?
- Ja… no… niby nie, ale ja… ja średnio wiem czy… czy mogę - jąkała się.
- Ubierz się i chodź, na pewno nie pożałujesz.




Komentarze

  1. Witam z powrotem!
    Więc chcesz już, abym się wypowiedziała na temat tego, co do tej pory przeczytałam? Powiem krótko, jest średnio, ale jest nadzieja, że będzie lepiej. 😁

    A teraz co do błędów:
    ,,Wiesz, - zagaiła go kuzynka - kiedy...” Przecinek jest tu zbędny.
    ,,... który wyglądał jak twój klon - nie zdziwiło to wcale Ulyssesa...” Jak dla mnie, powinnaś była zakończyć zdanie na wyrazie ,,klon”.
    ,,To straszne - obojgu przeszły ciarki...” Postawiłabym kropkę po ,,to straszne”. Od ,,obojgu” rozpoczęłabym nowe zdanie.
    ,,... pierwszej linii - zrobił pauzę. - Ja też.” Robienie pauzy nie odnosi się wcale do wypowiedzi, więc postawiłabym kropkę po ,,linii”, a ,,zrobił” zaczęłabym dużą literą.
    Nie wiem również, jak opieranie głowy odnosi się do wypowiedzi poniżej:
    ,,- A da się ukraść magię dla siebie? - oparła brodę na dłoniach.”
    ,,... byłaby drugą, najpotężniejszą obdarzoną...” Zaraz, to obdarzonych i nieobdarzonych zapisujesz wielką literą czy małą?
    ,,Wygrywam - między jego palcami...” Postaw kropkę po ,,wygrywam”.
    ,,... położyć - spojrzał na nią z troską.” Identyczna sytuacja.
    ,,- Nawet nie wiesz jak bardzo - podniosła się...” Jak powyżej. Wstawiłabym także przecinek przed ,,jak”.
    ,,... powieki ciężko opadały.” Ja bym tu dała ,,opadły”.
    ,,Hej - uśmiechnęła się pięknie...” Kropki po ,,hej” brakuje.
    ,,... im szybciej tym lepiej.” Brakuje przecinka przed ,,tym”.
    ,,... wąskiej talii Cory żeby była jeszcze bliżej.” Brakuje przecinka przed ,,żeby”.
    Nie wypisywałam wszystkich błędów, skoro są tego samego rodzaju, a jest ich na tyle dużo, że i tak musisz przeczytać cały tekst. Czytając dalej natknęłam się na jeden błąd innego typu:
    ,,a pierwszą osobą jaką zobaczył była szczupła...” Przed ,,jaką” oraz ,,była” postawiłabym przecinek.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty