Rozdział 5.


Spacerowali. Za każdym razem, kiedy on się do niej przysuwał, ona robiła krok w bok, byle stać dalej od niego. Z perspektywy osoby trzeciej to musiało wyglądać bardzo zabawnie.
- Gdzie właściwie idziemy? - zapytała prawie pewnie.
- Idziemy nad morze - Antonio uśmiechnął się czarująco. Blondynka wywróciła oczami. Nie ubrała się wystarczająco ciepło, a przecież nie pokaże mu, że potrafi czarować. - Co jest? - spostrzegł jej minę.
- Nie ubrałam się wystarczająco ciepło, a na plaży hula wiatr.
- Damy radę - doskoczył do niej i objął ją ramieniem, trąc rękę dziewczyny. Ona powstrzymała się od użycia zaklęcia rażącego prądem - łatwego i skutecznego - i odepchnęła go od siebie.
- Co ty wyprawiasz?! - oburzyła się. Uniósł dłonie w poddańczym geście. Bawiło go to, jak się rumieniła i wstydziła przy każdym ich cielesnym kontakcie.
- To jest przecież randka, tak? Bo ja zaprosiłem cię na randkę.
- Nie. To jest zwykłe, towarzyskie spotkanie dwóch obcych sobie osób, które, chyba, chcą się poznać. Nie jest też do końca dobrowolne z mojej strony - wyrecytowała Bille na jednym oddechu. Zapadła cisza, ale niezręczna tylko ze strony blondynki. Tony szedł uśmiechnięty, zadowolony, że wpędził ją w tak nieprzyjemną sytuację. Nie miał z tym problemu. Każda mu ulegała, więc dlaczego z nią miałoby być inaczej?
Doszli na plażę, nie odzywając się zbyt wiele. Nie, nie tę Ulyssesa i Coralie, tylko tę kamienistą, na której poukładano sosnowe kładki, by ludzie nie poranili sobie stóp. Mimo drewna i tak się kaleczyli, bo ostre drzazgi wbijały im się w palce i pięty. Jedna z platform wcinała się między wody morza i właśnie po niej stąpali blondynka z szatynem. Usiedli na krawędzi w dość sporej odległości, ale na tyle blisko, by móc słyszeć siebie nawzajem. Rozmowa nie chciała przyjść. Z każdego rozpoczętego tematu wynikało głuche milczenie albo odbąknięcie odpowiedzi. Słone fale chłostały molo, chlapiąc ich zimną wodą i pieniąc się, kiedy biły w słupy pali.
- Dlaczego przeprowadziłeś się do takiej dziury? - tym razem to ona zaczęła. Zadziałało.
- Bo mam szaloną rodzinę. Rodzice rzucili świetnie płatne prace, sprzedali nasz dom, a za wszystko co mieli kupili domu tu. Tu gdzie nie znali nikogo, nie znali też do końca języka, bo ludzie mówią tu w dwóch. Załatwili sobie jakąś pracę, a mnie jakąś szkołę i jesteśmy. Tęsknię za Weroną, ale nie ma tego złego. Tu nie ma gwaru, dziesięciu chichoczących kuzynek, siedmiu biegających wokół kuzynów, ani babć i ciotek ganiących mężów podczas gotowania pysznych i aromatycznych potraw.
Sybille uśmiechnęła się promiennie. Na co dzień nie towarzyszył im gwar, tylko przy wielkich, rodzinnych uroczystościach. A te hałasy, które mogła słyszeć częściej, niż raz na pół roku, spowodowane były hukami, wybuchami, pożarami i wichurami, które wywoływano podczas regularnych ćwiczeń.
- Masz ogromną rodzinę - powiedziała.
- A ty? - zmarszczył brwi. - Masz rodzeństwo?
- Nie, ale za to mam Lyssa. On jest prawie jak brat.
Tony wzruszył ramionami i dotknął jej ramienia w przyjacielskim geście. Przed oczami Bille pojawił się chłopak budzący się z wrzaskiem, ze strachem w oczach. Od razu strąciła jego dłoń. Nie chciała kontaktu. Żadnego, a już tym bardziej takiego. Westchnęła cicho i wstała.
- Muszę się zbierać.. - On już też stał koło niej. - Nie odprowadzaj mnie - uprzedziła go. - Dotrę sama.
Wyszła równym krokiem z plaży i, upewniwszy się, że zniknęła z pola widzenia szatyna, teleportowała do ogrodu.

***

Lucrezia Agniborg biegała między pokojami. Raz w dłoniach trzymała czarny atłas, a chwilę później jakieś ostre narzędzia. Srebrne, secesyjne sztućce latały nad głowami domowników, a jedwabne tkaniny to wisiały pod sufitem, to na tasiemkach w ogrodzie. Służba wietrzyła wszystkie pokoje gościnne. W wielkich baliach ze spirytusem moczyły się ozdobne, ostre jak brzytwa noże z XV wieku. Po środku tego całego zamieszania, w ciemnej bibliotece, na swoim fotelu obitym aksamitem, siedziała Bille. Na jej kolanach leżała ogromna, spróchniała książka, tak wielka i ciężka, że Sybille miała niemały problem ze studiowaniem jej. Ukochany tom wuja Felixa opisywał święto Krwawego Księżyca, a między linijkami Felix swoim charakterystycznym pismem z okrągłymi ogonkami i kanciastymi zawijasami wypisał małe uwagi.

Zacząć utrzymywać Księżyc jeszcze zanim całkowicie zasłoni go Słońce.

Uważać na czas, może być zabójczy.

Używać zaklęć nietrwałych, nie używać zaklęć zapalających, ani odbierających magię, mogą być zabójcze. Nie odbierają one życia, nie ranią. Darzą tych, którzy mogą odebrać życie innym, ponieważ nie wiedzą czym dysponują. Zaklęcia nietrwałe nie uszkodzą Księżyca, ale czy będą do końca skuteczne? Inflammo sprawi, że nawet krew zapłonie. Ta na porcelanie i ta w czarodziejach. Nie parzy, koi.

Obok nabazgrano coś niestarannie czerwonym atramentem. A może krwią? W każdym razie przedstawiało to runy wyryte na wielu ostrzach. Wszystkie one pokrętnie ułożone tworzyły jakieś zdania, ale nie można było ich czytać. Płonęły z każdą wypowiedzianą głoską. Nie tym dobrym płomieniem, a takim, którego języki liżą, sprawiają ból, torturują, ale nie dają umrzeć. Najgroźniejszym z możliwych płomieni.
Na sąsiedniej stronie stara rycina przedstawiała krwawiącego chłopaka, stojącego w bladym świetle księżyca, Krwawego Księżyca.
Sybille pisnęła cicho i zatrzasnęła książkę, a w powietrze wzbił się kurz. Wzięła tomisko ze sobą i zaniosła Lucrezi.
W korytarzu wpadła na półelfów. Jacob, Penelope i Anastasia Agniborg byli jednymi z najciekawszych osób, z jakimi Bille miała do czynienia. Dwudziestotrzyletni Jacob bardzo dominował wzrostem nad młodszymi siostrami. W jego jasnych oczach tańczyły iskierki, a spiczaste uszy wystawały delikatnie spod przydługich włosów. Wszystko to sprawiało, że nie jedna wzdychała do niego. Silnymi ramionami obejmował dwie drobne dziewczyny. Starsza Penelope miała długie, proste, blond włosy delikatnie upięte na czubku głowy tak, by nie zasłaniały jej oczu. Dwudziestolatka bardzo lubiła przyglądać się wszystkiemu dookoła, dlatego nigdy nie pozwalała zasłonić swoich srebrzystych tęczówek. Podobnie jak u brata, jej też wystawały spiczaste uszy. A tyle uroku jej dodawały... Anastasia od rodzeństwa różniła się tęczowymi oczami i bardzo żywiołowym usposobieniem. Nigdy nie słuchała starszych, próbowała wielu zakazanych rzeczy i trenowała za dziesięciu, plując sobie w brodę, że nigdy nie posiądzie takich umiejętności jak Ulysses. Raczej jej to na dobre nie wychodziło. Szczególnie, że jej matka bardzo dbała o to, by córki stały się usposobieniem wdzięku i kobiecości. O ile Penny nie znosiła gniewu Anny i robiła wszystko, o co matka ją prosiła, o tyle Anastasia ciągle nadstawiała karku. Na szczęście popierał ją ojciec. Zakochany w swojej najmłodszej córce Leonardo pomagał jej z nowymi zaklęciami, taktykami i bronił ją przed krzykami matki. Ten rosły mężczyzna budził wielki szacunek wśród wszystkich. Nie był tak potężny jak Xavier, ale jego spryt i doświadczenie wystarczało, by pokonać kuzyna w walce.
Wszyscy miło przywitali Sybille i zanieśli swoje rzeczy do sypialń. Wszyscy poza Anastasią. Ona bardzo panikowała, bo nazajutrz czekała ją przysięga. Coś bolesnego, ale podobno przyjemnego. Tylko, że żadna rycina nie pokazywała twarzy innych, niż wykrzywione w bólu.
Kolorowooka nastolatka udała się do ogrodu. Usiadła między krzewami lawendy. Zrobiło się gwarno. Wkoło zaczęli się zbierać ludzie. Blond głowy przeplatały się z kilkoma siwymi i jedną, charakterystyczną, rudą. Tylko egzaltowana ciotka Danielle była na tyle szalona, żeby wykorzystywać uroki magii do eksponowania wszystkim swoich nastrojów. Tym razem (jak prawie zawsze) pomarańczowe pukle, spływające po jej plecach, oznaczały radość. Ta pogodna kobieta wcale nie pasowała do rodziny, mimo że to z nią wiązały ich więzy krwi. Szare oczy emanowały pogodą ducha i ciekawością świata, a nie najszczuplejsze ramiona aż zachęcały by znaleźć się w miłym uścisku. Jej mąż, Yves, też był bardzo pogodnym czarodziejem. Zaśmiewał się z dowcipów Ivone i Edwina Orwellów, kuzynki swojej żony i jej męża. Ci państwo świetnie się dogadywali i zazwyczaj na rodzinnych imprezach trzymali ze sobą. Wszyscy mieli podobne poczucie humoru i razem z płomiennorudą Danielle i stanowili najbardziej rozrywkową część familii Agniborgów. Również ich dzieci, dwudziestodwuletni Constantine DiDonato, syn Yvesa i Danielle, oraz Octavia, dwudziestoletnia córka Edwina i Ivone, epatowali swobodą. Constantine uważany powszechnie za czarnego konia rodziny, dużo imprezował. Octavia to bardzo artystyczna dusza. Wyrażała się poprzez sztukę, ze słabością do muzyki klasycznej i malarstwa impresjonistycznego. Rodzinna romantyczka i wolny duch. Żadne z nich nie przywiązywało tak wielkiej wartości do tradycji i spuścizny jak cała reszta.
Nagle dwudziestosześcioletni mężczyzna pojawił się tuż przed pół-efką. Miał hipnotyzujące spojrzenie pełne troski i dumy. Na rękach trzymał śmiejącą się, roczną czarownicę.. Między drobne paluszki wplątała sobie jasne włosy swojego taty. Zaraz za nimi stała srebrnowłosa młoda kobieta i zerkała w stronę ojca zakochanego w swojej córeczce, a w jej intensywnie chabrowych tęczówkach odbijał się ich wizerunek. Malutka dziewczynka rzuciła grzechotką prosto w czoło Anastasii. Roześmiała się zadowolona ze swojego czynu i pomachała wesoło do blondynki.
- Anastasia - przywitał ją Amadeus z uśmiechem, cały czas czujnie przyglądając się swojej córeczce.
- Cześć Amadeus, widzę, dumny jak zawsze, teraz tylko powód inny - wymusiła uśmiech. Kiszki grały jej marsza na samą myśl o jutrzejszym święcie. Jej kuzyn za to, wyszczerzył białe, ostre zęby w uśmiechu.
- Nie martw się tak, mała. Będzie dobrze. Nie taki diabeł straszny.
Tym razem śmiech dziewczyny był naturalny i szczery.
- Nie taki diabeł straszny, ale kiedy Matilda była w ciąży, panikowałeś jakby cię w płomienie rzucić - spojrzała miło na szczupłą kobietę stojącą za Amadeusem.
Młody mężczyzna prychnął i przypomniał sobie swoje niezbyt spokojne reakcje na gorsze samopoczucie żony. Pytał co chwilę wszystkich czy to do końca normalne, że ona nagle zaczyna płakać i, czy jego dziecko też będzie płaczkiem. Albo co jeśli urodzi się Nieobdarzone? Lub jeśli będzie zbyt potężne, żeby umieć zapanować nad mocami?
- To są dwie różne rzeczy, które nie mają ze sobą nic wspólnego. Sama będziesz trzęsła portkami, kiedy będziesz miała mieć taką swoją Beatrix - pocałował córeczkę w główkę.
- Zobaczymy co będzie, kiedy przed nią stanie je pierwszy rytuał, a właściwie przed wami - wytknęła język.
- Jeszcze mamy trochę czasu, a teraz martw się o dobre przygotowanie - Matilda skończyła tę małą sprzeczkę. I dobrze, bo Anastasia sama musiała się przygotować na uroczystość, i to nie tylko psychicznie.

Komentarze

Popularne posty